W sobotni poranek siadam lekko zaspany z kubkiem kawy i zaczynam zastanawiać się gdzie byśmy mogli pojechać na jednodniową wycieczkę w pobliżu Warszawy. Po dłuższej chwili totalnej pustki do głowy przychodzi mi nazwa Kozłówka. Początkowo nie kojarzę za dobrze nazwy z miejscem … jednak nagle eureka … no przecież w Kozłowce jest Muzeum Zamoyskich. O tym miejscu wielokrotnie słyszałem, a zachwytom na jego temat nie było końca. Siadam zatem do komputera i sprawdzam odległość … 150 km od Warszawy w stronę Lublina. Myślę sobie – toż to ,,bułka z masłem”, dwie godziny i jesteśmy.
Okazało się jednak, że przez roboty drogowe i korki jechaliśmy znacznie dłużej, w związku z czym na miejsce dotarliśmy dość późno – nawet jak na nas.
Z zaparkowaniem samochodu nie mieliśmy żadnych problemów – parking koło muzeum jest sporych rozmiarów. Ruszyliśmy zatem w poszukiwaniu kasy biletowej i tym sposobem bocznym wejściem weszliśmy na dziedziniec pałacu.
Już sam dziedziniec wprawił nas w nie lada osłupianie – nie spodziewaliśmy się bowiem zobaczyć tak ogromnego obszaru. Jednak aby móc to sobie uzmysłowić i zobrazować powiem tylko, że na moje oko jest on wielkości co najmniej współczesnego boiska do piłki nożnej. Wyobraziłem sobie, że w dawnych czasach – na gościach przybyłych do pałacu – musiał on robić takie samo lub nawet jeszcze większe wrażenie, podkreślając tym samym dobitnie majestat właścicieli pałacu.
Zwiedzanie zapowiadało się rzeczywiście ciekawie, więc szybko kupiliśmy bilety na ostanie wejście do pałacu, a ponieważ do wyznaczonej godziny zwiedzania mieliśmy jeszcze sporo czasu ruszyliśmy w stronę Galerii Sztuki Socrealizmu.
Nie ukrywam, że do zwiedzania Galerii Socrealizmu jakoś szczególnie się nie wyrywałem. Zdecydowałem się, gdyż jest to jedyna tego typu wystawa w Polsce, więc druga okazja na „bliskie spotkanie z Bierutem” mogła się nie powtórzyć. W końcu pomyślałem: „Co mi szkodzi, może być nawet zabawnie… seans ‘50 twarzy Lenina’ czas zacząć…będzie się działo!”.
Okazało się, że moje przeczucia wcale mnie nie zawiodły – podobizn Lenina było zdecydowanie więcej niż początkowo szacowałem. Rozmowa z sympatyczną Panią uświadomiła nam, że zwiedzającym prezentowana jest jedynie część zasobów jakie w swoich zbiorach posiada muzeum. Na wystawie zobaczymy eksponaty z lat. 50. Są oczywiście małe i duże popiersia Lenina oraz podobizny innych dygnitarzy partyjnych tamtego okresu. Jednak co najciekawsze, prezentowane są również obrazy przedstawiające ludzi pracujących i przodowników pracy. Fajnym pomysłem jest ścieżka dźwiękowa jaka towarzyszy nam podczas zwiedzania. Wszystko to jest jakby kwintesencją socrealizmu i pozwala – choć w małym stopniu – „poczuć klimat” tamtych czasów. Dzięki tej wystawie zrozumiałem dlaczego jest tyle kawałów poświęconych absurdom tamtego okresu – branie wszystkiego na poważnie rzeczywiście mogło być dość mocno frustrujące, a dowcip pozwalał złapać dystans.
Przyznam się, że wrażenia ze zwiedzania mam mocno ambiwalentne. Z jednej strony jest to kawał historii Polski, którą znam głównie z opowieści i która budzi moją ciekawość. Jednak z drugiej strony moja wrażliwość na sztukę całkowicie nie obejmuje tej epoki i nie pozwala dostrzec piękna prezentowanych eksponatów. Biorąc całość okoliczności pod uwagę uważam, że spokojnie można poświęcić chwilę na zobaczenie tej wystawy, ale bez entuzjazmu, raczej dla zasady, no chyba że ktoś jest wielkim miłośnikiem historii PRLu, ale wtedy to już całkowicie inna historia.
Po zobaczeniu Galerii Socrealizmu udaliśmy się na zwiedzanie części pałacowo-parkowej, czyli stricte do miejsc, dla których tu przyjechaliśmy. Pierwszym punktem była Powozownia. Sam siebie o to nie podejrzewałem, ale wystawa bardzo mnie wciągnęła, pomimo że jakimś wielkim fanem motoryzacji to raczej nie jestem… Ba! Muzeum Motoryzacji w Otrębusach rozczarowało mnie dość mocno. Zwiedzanie stało się jeszcze bardziej interesujące, gdy uzmysłowiłem sobie, jak wielki postęp dokonał się na przestrzeni wieku. Dziś ludzie latają w kosmos, podczas gdy jeszcze 100 – 120 lat temu pojazdy wyposażone w amortyzatory były prawdziwym hitem. Niby tylko sto lat minęło, a tak ogromna zmiana technologiczna nastąpiła. To co się rzuca w oczy przy zwiedzaniu Powozowni to również kunszt z jakim wykonywano powozy. Pewnie gdybyśmy nie musieli śpieszyć się na zwiedzanie pałacu, jeszcze długo bym tam siedział i analizował historię polskiej motoryzacji. A tak mogłem na własnej skórze doświadczyć serdeczności ludzi opiekujących się Muzeum w Kozłowce i to mówię bez żadnego sarkazmu, żeby nie było, ale po kolei.
O godzinie 16.00 udaliśmy się na miejsce zbiórki przed głównymi drzwiami pałacu. Wyszła do nas Pani, która przeliczyła czekające osoby i wyjaśniła, że nasza grupa jest zbyt mała, aby zwiedzanie mogło odbyć się z przewodnikiem. Było nas łącznie dziewięć osób, tymczasem – zgodnie z zasadami – grupa powinna być co najmniej dziesięcioosobowa.
Ponieważ jestem gorącym zwolennikiem zwiedzania z przewodnikiem, jeśli jest tylko ku temu okazja, a nie kosztuje to jakichś horrendalnych pieniędzy, poczułem dość duży zawód. Nie da się ukryć, że zwiedzanie z przewodnikiem zazwyczaj jest po prostu dużo ciekawsze. Zapytałem więc Panią czy w tych zasadach chodzi o to aby była jeszcze jedna osoba czy o to aby był jeszcze jeden bilet. Pani spojrzała na mnie badawczo… Wymieniliśmy spojrzenia i widać było, że Pani już dokładnie wie o co tak naprawdę pytam… Uśmiechnęła się i powiedziała, że zasady mówią o ilości biletów. Bingo! Zwiedzamy muzeum z przewodnikiem. Zaproponowałem grupie, abyśmy zrobili zrzutę i dokupili brakujący bilet. Wszyscy się zgodzili (za co dziękuję :-) więc pognałem do kasy. Przedstawiłem w skrócie sytuację i poprosiłem o bilet, na co Pani sprzedała mi bilet… ulgowy. Zdziwiłem się i wyjaśniłem, że w naszej grupie nie ma dzieci, na co Pani spokojnie odpowiedział, że to nie jest istotne. WOW ! Nawet teraz gdy o tym piszę, jestem pod wrażeniem życzliwości osób pracujących muzeum w Kozłówce. Chyba w żadnym innym miejscu czegoś takiego nie doświadczyliśmy, a już na pewno nie na taką skalę. Rewelacja! :-)
Właśnie tym oto sposobem zaczęliśmy zwiedzanie pałacu z przewodnikiem. Już pierwsza historia opowiedziana przez Panią przewodnik utwierdziła nas w przekonaniu, że była to słuszna decyzja. Dowiedzieliśmy się bowiem o niezwykłym zbiegu okoliczności, w wyniku którego wojska niemieckie w czasie wojny i okupacji oszczędziły pałac. Nie będę jej oczywiście tu zdradzał, powiem tylko przewrotnie, że należy baczną uwagę zwracać na zdjęcia jakie trzymamy w domu… Za sprawą kolejnego przypadku pałac został także łaskawie potraktowany przez Armię Czerwoną. Dzięki temu dzisiaj możemy podziwiać oryginalny układ pałacu i jego autentyczne wyposażenie.
Po wysłuchaniu historycznych ciekawostek dotyczących Pałacu Zamoyskich przeszliśmy na klatkę schodową i trochę mnie zamurowało. Nie spodziewałem się ujrzeć czegoś tak wspaniałego. Widok dosłownie wbił mnie w ziemię. Mimo, że klatka schodowa jest mniejsza niż na zamku w Pszczynie to robi kolosalne wrażenie. Nie chcę się licytować, która ładniejsza lub bardziej okazała – to w sumie i tak bez znaczenia. Z całą pewnością warto zobaczyć obie. Wchodząc po schodach stąpamy po czerwonym dywanie, niczym hollywoodzkie gwiazdy na rozdaniu Oskarów. Wprost niesamowite uczucie!
Nie będę się tu rozpisywał i omawiał każdego z pomieszczeń pałacu, bo musiałbym przebić Gutenberga. Jest tak wiele ciekawych rzeczy do zobaczenia, że nawet najdokładniejsze opisy nie byłyby w stanie oddać kunsztu prezentowanych eksponatów. Do dyspozycji zwiedzających udostępniono bowiem wiele pokoi bardzo bogato wyposażonych w oryginalne meble i inne sprzęty z XIX i XX wieku, w tym piękne kaflowe piece, szafy gdańskie, porcelanę miśnieńska, jest nawet agatowy dzik z firmy Fabergé. Co ciekawe do naszych czasów zachowały się oryginalne podłogi i sztukateria (w każdym pokoju inna!). Zwiedzanie jest przepiękną i niesamowitą przygodą i momentami aż się ciśnie, aby zacytować Stefana „Siarę” Siarzewskiego z filmu Kiler: „Mają rozmach … :-)”.
Po zwiedzaniu mieliśmy okazję zajrzeć jeszcze do kaplicy pałacowej, gdzie właśnie skończył się ślub. Kaplica jest wzorowana na kaplicy królewskiej w Wersalu. Dzięki białym ścianom i wysokim oknom wnętrze jest jasne i przestronne, mimo dość małych rozmiarów. Jasna kolorystyka stanowi idealne tło dla bogatej sztukaterii, kolumn i odlanych z brązu figur, które zdobią ołtarz. Najmocniejszym akcentem są witraże utrzymane w błękitno-czerwonej (!) kolorystyce. Jeśli ktoś szuka nietuzinkowego miejsca na ślub to kaplica pałacowa jest w mojej ocenie strzałem w dziesiątkę. W tym miejscu ponownie spotkaliśmy się z życzliwą reakcją muzealników i mimo, że kaplica miała już zostać zamknięta pozwolono nam wejść i ją obejrzeć.
Podsumowując: Muzeum Zamoyskich w Kozłowce jest miejscem, które śmiało mogę każdemu polecić na weekendową wycieczkę (co też wielokrotnie czyniłem i dotychczas nikt nie zgłaszał reklamacji :-). Miejsce jest przepiękne, ale to co zrobiło na mnie największe wrażenie to życzliwość ludzi, jakich tam spotkaliśmy. Było nam niezmiernie miło i przyjemnie zwiedzać w tak wspaniałej atmosferze.
Muzeum Zamoyskich w Kozłówce zaliczam do osobistej listy najciekawszych i najpiękniejszych miejsc w Polsce. Jeśli tylko lubisz obcować z pięknem to Kozłówka powinna Ci się spodobać i dostarczyć niezapomnianych przeżyć.